Texas, 1980. Upalne lato, kryzys ekonomiczny, a teraz jeszcze… zombie. Into the Dead: Our Darkest Days to survivalowy side-scroller, w którym prowadzisz grupę ocalałych przez zarośniętą trupami metropolię Walton City. Crafting, zarządzanie schronieniem i nerwowe uniki przed hordami – brzmi jak przepis na solidną zabawę. Ale czy gra jest warta czasu? Po kilku dniach z Our Darkest Days mam mieszane uczucia.
Atmosfera jak z dobrego horroru

Największa zaleta? Klimat. Into the Dead: Our Darkest Days świetnie oddaje grozę apokalipsy – ciemne korytarze, trzaskające drzwi, a w tle tylko jęki nieumarłych. Jedna misja nocą skończyła się dla mnie paniką: wracając do bazy z ledwo żywym bohaterem, usłyszałam nagle odgłosy goniących mnie zombiaków. Biegłam jak szalona, serce w gardle. To właśnie robi wrażenie.
Dodatkowy plus za styl lat 80. – retro czcionki, ikony kaset i neonowe reklamy. Walton City czuje się jak żywe (no, prawie) miasto, a nie generyczny plaster mapy.
Zalety: Gdy wszystko działa

✅ Prosty, ale satysfakcjonujący crafting – Nie trzeba studiować tutoriali. Chcesz nowy maczetę? Znajdź metal i zrób go w dwóch kliknięciach. Później craftowanie staje się przyjemniejsze, bo broń się nie rozlatuje po pięciu uderzeniach.
✅ Dynamiczna zmiana schronień – Każda baza wygląda inaczej, a przenosiny są zawsze nerwowe („Zabieramy się stąd, zanim nas zjedzą!”). Plus: gra automatycznie zbiera resztki surowców ze starego lokum.
✅ Różnorodni bohaterowie – Wybór duetów (np. Tracy i Wayne) dodaje replay value. Szkoda tylko, że poza główną parą reszta grupy to „narzędzia”, a nie postaci z charakterem.
Wady: Gdy coś się zacina

❌ Walka jak w zwolnionym tempie – Ciosy czasem nie trafiają, uniki działają losowo, a zombie potrafią atakować w środku animacji ich przewracania. Efekt? Zamiast epickiej potyczki, dostajesz frustrujące „dlaczego mnie trafił?!”.
❌ Skradanie się? Czasem działa, czasem nie – Chowasz się za stołem, a zombie i tak cię widzi. Albo nie. Mechanika jest niekonsekwentna, co psuje napięcie.
❌ Ekonomia – Dlaczego 4 deski zajmują tyle samo miejsca co 2 paczki chipsów? I czemu łom łamie się szybciej niż kij bilardowy?
Into the Dead: Our Darkest Days przypomina This War of Mine, ale z zombiakami. Niestety, brakuje tu emocjonalnej głębi – w TWoM każdy bohater miał historię, tu są bardziej jak „jednostki”. Za to lepiej wypada w dynamice (ucieczki, zmiana baz).
Warto?
Tak, ale z zastrzeżeniami. Jeśli lubisz survivalowe wyzwania i nie przeszkadza Ci early access, Into the Dead: Our Darkest Days przyniesie Ci solidne emocje. Ale jeśli oczekujesz dopracowanego systemu walki lub głębokiej narracji, poczekaj na patche.