Dredge to gra, która zabiera nas w podróż po oceanie, gdzie igramy z naszą instynktowną bojaźnią przed głębinami i nieznanymi stworzeniami, które tam się kryją. To intrygująca i wciągająca gra przygodowa o wędkowaniu, z nutką grozy w stylu Lovecrafta. Ulepszamy łódź, sieci i wędki, wypływamy coraz dalej, by łowić różne ryby i nocą natknąć się na przerażające bestie, które potrafią sprawić, że z odrazą rzucimy padem.
Czasami fabuła grozy nieco umyka, gdy zajmujemy się sprzedażą połowów i oszczędzaniem na powiększenie kadłuba łodzi. Jednak w innych momentach, gdy zapadnie zmrok, a my jesteśmy daleko od brzegu i zaczynamy widzieć dziwne rzeczy, atmosfera gęstego strachu daje się nam we znaki.
W grze zachwycają mnie opisy zdeformowanych ryb – „popękana skorupa łusek sunąca po pulsującym, przebarwionym mięsie” – oraz oszczędne dialogi, które wystarczająco mrożą krew w żyłach, pozostawiając resztę domysłom gracza. Postacie są narysowane grubymi, ekspresyjnymi kreskami, ledwo animowane, ale mimo to przekazują niepokój, tajemnicę lub rozpacz. Na otwartym morzu styl staje się bardziej minimalistyczny. Nasza łódź sunie po falach, a w oddali majaczą klify i wyspy.
Dredge potrafił mnie pochłonąć na długie godziny. Kolejna nieodkryta wyspa, ulepszenie czy mały krok naprzód w fabule – zawsze były na tyle blisko, by mnie kusić. Sama czynność wędkowania i żeglowania jest tak przyjemna, że spokojnie ciągnie za sobą resztę rozgrywki. Znajdując obiecujące miejsce, wciskamy przyciski, by z czasem wyciągnąć nasz połów, a następnie kombinujemy, by wszystko zmieścić w ładowni. To gra w tetris z rybami, deskami, zatopionymi skarbami i wszystkim, co znajdziemy podczas przygody.
Zagrożenie, w postaci podwodnych leviathanów lub zapadającego zmroku, zawsze jest obecne, ale zwykle trzyma się na dystans. Czujemy się zagrożeni, ale nie jesteśmy na granicy ciągłej frustracji. Kilka razy udało mi się doczołgać do portu o 5 rano z uszkodzonym silnikiem i dziurami w kadłubie, zaskoczonemu przez zachód słońca i zaatakowanemu przez nocny horror, ale rzadko kiedy zostałem zatopiony.
Dredge nigdy nie odkrywa zbyt wiele, dlatego tak dobrze sprawdza się jako gra trzymająca w napięciu. Jest przerażająca, ale nigdy do końca odrażająca – potrafi też być piękna i kojąca. To głównie od nas zależy, czy będziemy kusić los, wypływając w ciemność, czy też trzymać się dnia i pływać przy brzegu. Sposób, w jaki nastrój potrafi się tak szybko zmienić, oraz intryga oszczędnie opowiadanej historii sprawiły, że nie mogłem się oderwać.
Uwielbiam oprawę graficzną. Uwielbiam muzykę i efekty dźwiękowe. Uwielbiam to, że mogę grać w krótkich sesjach i nie czuć, że po powrocie nie będę pamiętał, gdzie byłem. Uwielbiam powolne narastanie grozy wraz z zachodzącym słońcem, ale i tak zawsze chcę spróbować złowić jeszcze jedną rybę lub znaleźć jeszcze jeden kawałek złomu.
Ekonomia w grze jest napięta, ale nie jest to źle wyważone. Jeśli brakuje nam gotówki na ulepszenia lub naprawy, możemy łowić ryby lub stawiać pułapki na kraby blisko domu i zarabiać całkiem szybko.
Dredge bardzo dobrze działało u mnie także na Steam Decku – grałem zarówno na PC jak i na konsolce od Valve.
Nie czuję się niczym popędzany – zadania nie mają limitu czasowego, mogę je kończyć kiedy chcę, a kolejne się odblokowują. Mogę odkrywać mapę i ją poznawać we własnym tempie. Roztrzaskałem łódź w drobny mak? Gra pozwala mi wczytać ostatni zapis lub zacząć od nowa – wybór należy do mnie.
Dredge nigdy nie mówi zbyt wiele, dlatego tak dobrze działa jako gra trzymająca w napięciu. Jest creepy, ale nigdy nie jest jawnie groteskowa – może też być piękna i uspokajająca. To głównie od ciebie zależy, czy wystawisz się na próbę losu po ciemku, czy też będziesz trzymał się dnia i brzegu. Sposób, w jaki nastrój może się tak szybko zmienić i intryga oszczędnie opowiadanej historii trzymały mnie w napięciu.